Bruce Marshall - Chwała córy królewskiej

Są różne książki katolickie. Jedne w formie olbrzymich foliałów zalegaja półki biblioteczne, służąc uczonym do odcyfrowywania tajemniczych dróg, przez jakie Opatrzność prowadziła chrześcijaństwo w starożytności i w wiekach średnich (…), czytamy wielkie imiona ich autorów : Orygenes, św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu. Drugie, dalekie od wywodów metafizycznych są jakby spojrzeniem nieba na ziemię (…) – to “Wyznania” św. Augustyna, “Ćwiczenia Duchowne” św. Ignacego Loyoli lub “Dzieje duszy” św. Teresy z Lisieux. Są wszakże jeszcze inne, które niekiedy nie mają wprawdzie za przedmiot bespośredni tematów religijnych, ale tematyka ta jest dla nich kanwą, na której snują swe rozważania światopoglądowe. Szczególnym tego wyrazem stała się powieść katolicka w naszym stuleciu, mająca takich przedstawicieli jak: F.Mauriac, (…) G.K. Chesterton, G.Greene i wielu innych. Do nich należy również Bruce Marshall. (z przedmowy do wydania IV, r. 1955)

Powieść Bruce’a Marshalla to historia szkockiego księdza Smitha, rozpoczyna się na początku XX wieku, kończy w czasie II wojny światowej. Nie ma w niej wartkiej akcji, aczkolwiek kolejne rozdziały są ze sobą powiązanem. Można je jednak traktować jak kolekcję opowiadań o Kościele. Książka jest napisana humorem, ale i powagą, wywołuje śmiech a za chwilę wzruszenie ściska gardło. Każda strona przynosi cenne rozważania, wiele z nich można traktować jak złote myśli i wielokrotnie wracać. By budować swoje rozumienie świata Bożego.

Ksiądz Smith bardzo zwyczajnym księdzem, ale jednocześnie uderza jego pokora i prostota. Sam mówi o sobie, że celem życia jest “troszczyć się o sprawy Boże”. Są one traktowane przez niego nadzwyczaj poważnie, a ludzie delikatnie. Wszyscy ludzie, nawet purytański przełożony czy wątpiący na polu walki żołnierz.

Pierwsza scena to niedziela księdza Smitha, któremu ksiądz proboszcz zlecił celebrację dwóch mszy w odległych od siebie miejscach, do których trzeba dojechać rowerem. A to wszystko na czczo, bo przecież nie wolno przyjąć Pana Jezusa do żołądka, w którym się trawi jakaś jajecznica. Po mszy ksiądz nie zdążył nawet odmówić modlitwy, gdy zawołano go do kościoła. Okazało się, że trzeba było jeszcze udzielić chrztu ksiądz nie mógł odmówić - “bo przecież ważną rzeczą dla niemowląt jest, aby zostały ochrzczone”. W czasie ceremonii “jego myśli zbłądziły raz cy dwa w czasie pospiesznej łacińskiej recytacji, ale zbłądziły we właściwym kierunku i ksiądz wiedział, że Bóg nie może naprawdę się gniewać na niego, bowiem myślał o chrzcie a nie o śniadaniu. Exorciso te, creatura salis, in nominee Dei Patris omnipotentis. Jakże łatwy był chrzest i jak dobry Bóg, że ustanowił tak prosty sacrament; jak wielka była odpowiedzialność rodziców chrzestnych i jakże beztrosko traktowali ją na ogół.Ale to właśnie sposób postępowania Boga: zsyłał łaskę uświęcającą wielkimi bryzgami, tak że leżała po całej ziemi w błyszczących srebrnych kałużach, a ludzie mogli deptać po nich lub nachylać się i pić, zależnie od swojej chęci. Czym staną się te niemowlęta, które chrzci teraz? Czy pójdą za Chrystusem czy przeciw Niemu, czy może wybiora pośrednią drogę, bijąc pokłony zarówno Bogu jak i mamonie? Accipe sal sapientiae. Dziewczynka zapiszczała spróbowawszy soli, ale chłopiec łyknął ją łapczywie (…) Ksiądz Smith nazwał dwoje dzieci w Chrystusie na całą wieczność, lejąc wodę na ich czoła i chrzcząc Elvirę Marię Francescę i Józefa Dominika Alojzego w Imie Ojca i Syna i Ducha Świętego” (str. 27)

Powieść czyta się jak powiew świeżego powietrza w pokoju pełnym zaduchu. Bardzo wyraźnie widać, że to kościół przedsoborowy – nie jest przeintelektualizowany, a jednocześnie pełen wiary w odwieczne znaki Bożej obecności, zwane Sakramentami. Taki Kościół nie zaniedbuje troski o duszę człowieka dla chwilowych mód czy słabości tegoż, szanuje autorytety, przede wszystkim autorytet Matki Kościoła, oraz jest kompasem na wzburzonym morzu.

Powieść jest też pełna humoru – takiego pełnego zadumy i mądrości. Nawet jeśli niektóre postawy są przerysowane, to przebija z nich autentyczna troska o duszę człowieka. Czasem rubasznie brzmią te słowa, ale zawsze szczerze i z szacunkiem.

Ksiądz Smith rozdaje dzieciom katechizmy, dając takie pouczenie:

"Bóg posłał Was na świat, abyście zbawiły swoje dusze, i nic więcej nie ma znaczenia. Kiedy będziecie starsze, źli mężczyźni i złe kobiety będą może starali się przekonać was, że tak nie jest i że jedyny sens tkwi w zdobywaniu bogactwa, potęgi i poważania innych ludzi. To nie jest prawda. Pamiętajcie zawsze, że Bóg widzi inaczej, niż świat, i że brudny, oberwany włóczęga posiadający łaskę Boga w swej duszy jest nieskończenie piękniejszy i godniejszy miłości w oczach Pana, niż jakikolwiek grzeszny monarcha w swym pałacu. Starajcie się zawsze być posłuszne Panu Bogu. Pamiętajcie, że możecie mieć rację we własnym sumieniu, podczas gdy cały świat błądzi swym hałaśliwym językiem." (str.52)
Pojawia się też sporo komentarzy do współczesności. Dzisiaj brzmią absurdalnie, ale jakby się tak głębiej zastanowić... to jednak dzisiejsze czasy wcale nie różnią się od tych 100 lat temu. Inne rozrywki, ale problem ten sam.

“Pierwsze kino pojawiło się w mieście w 1910 roku. Paolo Sarno postanowił spróbować szczęścia i przebudował w tym celu starą stajnię pocztową, znajdującą się obok jego lodziarni, a na wprost miejsca, na którym ksiądz Smith postawił już szkielet swgo nowego małego kościółka. (…) Jednakże kanonicy kapituły katedralnej byli zaniepokojeni, ponieważ frekwencja na błogosławieństwach w dnie powszednie zaczęła spadać, a w wieczornych nabożeństwach majowych brali udział tylko starzy (…). Frekwencja na błogosławieństwach w czasie miesiąca poświęconego Sercu Jezusowemu była równie słaba jak w maju. Niektórzy kanonicy utrzymywali na zebraniu kapituły, że ostrożniej będzie nie potępiać konematografu, dopóki Jego Świątobliwość Papież Pius X nie wyda oficjalnego oświadczenia na ten temat, ale prałat O’Duffy powiedział, że to wszystko trele-morele i bzdury, i że jeśliby czekać mieli na oficjalny werdykt Kościoła, mogą tak czekać tatka-latka aż do sądnego dnia. Kościół potrzebował przecież blisko dziewiętnastu wieków, by wyrobić sobie zdanie w sprawie dogmatu Niepokalanego Poczęcia, a oni nie mogą cackać się w ten sposób, podczas gdy młodzi, no i starzy też, a jakże, lezą wprost w paszczę piekła za sześć pensów od sztuki, a dzieci za pół ceny”

Każdy katolik powinien ją przeczytać, nie zawaham się tak stwierdzić.







Dwutomowy wywiad z ks. Waldemar Chrostowski - Bóg, Biblia, Mesjasz & Kościół, Żydzi, Polska

Jest to jedna z książek (dwutomowe wydanie, ale to jedno dzieło), które zmieniły moje życie. Nie zawaham się użyć tych mocnych słów. Czytałam ten wywiad ponad rok temu, a nieustannie do niego wracam. Albo przypomina mi się przy okazji czytania innych publikacji.

Ksiądz Chrostowski to legenda polskiej nauki w dziedzinie teologii Starego Testamentu oraz judaizmu, na miarę Anny Świderkówny. Katolicki kapłan, który został naukowcem i wykładowcą.


W wywiadzie, prowadzonym przez Grzegorza Górnego i Rafała Tichego, odkrywa przed  czytelnikami hitorię swojego powołania, a potem swoją drogę w judaizm. Niemal wszystko, co czytałam było dla mnie nowe - uświadomiłam sobie jak nasz "posoborowy" obraz judaizmu jest niesamowicie zniekształcony. Jak bardzo ktoś pracuje nad tym, żebyśmy rozmyli naszą katolicką tożsamość.

Paradoksalnie, to osoba, która przewodniczyła pracom ekumenicznej rady ds. dialogu chrześcijańsko-żydowskiego otwiera nam oczy na to. Bo ks. Chrostowski nie dał się zmanipulować. Bo chciał dążyć do prawdy i trwał w szacunku dla naszej Tradycji, a także tradycji judaizmu.

Na swojej drodze spotkał niewielu przyjaciół. Środowiska żydowskie z USA go uważały za intruza.

Powiem szczerze, obserwując to, co się dzisiaj dzieje w polityce światowej widzę bardzo wiele spójności z tą wizją, którą rysuje ks. Waldemar. Podejście dzisiejszych żydów do nas, gojów, do nas, chrześcijan. natura Talmudu, który z zasady jest antychrześcijański - bo powstał jako porady wymierzone przeciwko tym żydom, którzy uwierzyli w Mesjasza.

W tomie o Biblii wchodzimy w fascynujący świat naszych korzeni - możemy się dowiedzieć wiele o prawdziwych autorach Biblii, jej języku, przesłaniu i sposobie interpretacji. Po lekturze tej książki zrozumiałam, że samodzielne czytanie Biblii i próba jej zrozumienia jest skazana na porażkę - to trochę tak, jak czytanie Koranu po arabsku przez nie-arabów. Może Cię zachwycić melodia języka i rytm śpiewu, może w tym czasie przyjść jakieś natchnienie, ale nie zrozumiesz o czym dokładnie jest to, co czytają. Nie zrozumiesz kontekstu, niuansów znaczenia ani wskazówek dla swojego życia. Moim zdaniem stąd fenomen nauczania ks. Adama Szustaka - jak by nie oceniać jego medialnego szumu, w niektórych konferencjach czy cyklach rekolekcyjnych zrobił coś niesamowitego. Otóż odkrył przed słuchaczami tajniki greckiego tekstu, który polskim czytelnikom Biblii umyka. Nagle rozumiemy tajemnicze trzykrotne "czy miłujesz mnie Piotrze", co to znaczy "kobieta cierpiąca na krwotok dotknęła Jezusa" i tak dalej. To, że tyle młodych ludzi słucha ojca Adama oznacza, że ludzie chcą dotrzeć do głębi przekazu Biblii (i chwała mu za to, że to robi!).

Poczytajcie i posłuchajcie Waldemara Chrostowskiego. Mniej w tym medialnego szoł, więcej naukowych faktów.

Kupiłam sobie właśnie komentarz do Biblii autorstwa ks. Chrostowskiego, choć mam świadomość, że to tylko malutka pomoc




Zwyczajne Pakistańskie Życie - Joanna Kusy

Pierwszy raz czytałam książkę, której autorem jest ktoś kogo znam. Trochę się obawiałam, czy nie będę jakoś krzywo patrzeć przez to. Oraz czy to, co już wiem o Asi - z jej bloga*, chociażby - nie sprawi, że będę się nudzić.

Ale zupełnie niepotrzebnie się martwiłam.

Książka jest napisana bardzo dobrze - i bardzo osobiście. Asia wprowadza nas w tajniki swojej dezycji o zamieszkaniu w Pakistanie, co na pewno wielu nieustannie dziwi. Jak można tam zamieszkać! Cała promocja książki to było ciągłe wałkowanie tego tematu, i wieczne pytania "czy ona jest naprawdę szczęśliwa, czy wolna, czy nie żałuje".

Przyznam się, że sama czasem tak myślałam. Czasem myślę nadal, jak czytam różne donosy z Pakistanu.

Ale książka jest fascynująca. Zrozumiałam, że Pakistan też może taki być - zależy jak się na niego patrzy i czego szuka. Asi zainteresowania i wykształcenie na pewno predestynują ją do takich eksperymentów - wykształcony etnolog, zainteresowany "wschodem" od dawna znajdzie chyba tam swój raj.

Chociaż wyrażnie widać, że kobietom bywa tam bardzo ciężko. To, co uważamy za stereotyp jest rzeczywistością dla bardzo wielu Pakistanek. Życie za kratami, z całą masą ograniczeń, podporządkowane rodzinie. Które jednocześnie potrafi być pełne miłości i szczęścia.

Asia pokazuje bardzo wyraźnie, że życie w Pakistanie jest bardzo barwne. Nie wszystko jest jednoznaczne. Miasto jest ogromne pełne wszystkiego, co zapragniesz - trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Sam islam ma bardzo wiele twarzy (o czym wiem zresztą bardzo dobrze), a codzienność w Pakistanie bywa całkiem normalna. Ludzie się kochają i rozwodzą. Dzieci się rodzą i chorują. W restauracjach serwują pyszne jedzenie. Trzeba zdążyć ugotować posiłek zanim zabraknie prądu. Zrobić z dziećmi lekcje. Pójść na zakupy (to akurat bywa wielkim wyzwaniem dla białej kobiety).

Asi zainteresowania i wiedza prowadzą nas w meandry sufizmu, ale także pakistańskiego chrześcijaństwa. To naprawdę bardzo interesujące. Złapałam się na tym, że bardzo chciałabym tam pojechać!

A przy opisie cmentarza i polskich grobów autentycznie się rozpłakałam. Widziałam oczyma wyobraźni tę małą Asię palącą znicz w dalekim kraju, słuchającej wspomnień o generale Turowiczu, który jest bardzio szanowaną postacią w Pakistanie.

Nawet jeśli nie interesuje Cię Pakistan - zachęcam do lektury. Choćby dlatego, żeby zrozumieć, że ludzie przybywający stamtąd nie są wcale tacy jak czasem myślimy. Z wielu różnic kulturowych między Europą a Azją zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, pomimo internetu i niesamowitych możliwości podróżowania. Asia pokazuje nam ten świat od środka.

Zabrakło mi w książce map i przepisów kulinarnych - niektóre opisywane smakołyki aż pachną, chciałoby się skosztować... a na mapy ponoć nie zezwolił wydawca. Może w drugim wydaniu się uda, pierwszy nakład rozszedł się na pniu i potrzebny był dodruk :)


*także tutaj: https://www.facebook.com/ZwyczajnePakistanskieZycie/


Dziewczyna, która igrała z ogniem - Stieg Larsson



Dopiero teraz zabrałam się za tę "klasykę". Od kilku lat żyje nią cała Szwecja, ale mnie jakoś nie ciągnęło. Nie mam czasu na kryminały, a ten jest jeszcze wyjątkowo opasły. trzy grubaśne tomy, po 800 stron każdy...

Ale przypadkiem obejrzałam pierwszą część w TV. Spodobała mi się - była zupełnie inna niż się spodziewałam. Głębsza. Ciekawsza. Mąż oznajmił, że dziwi mi się, przecież mam tę książkę nawet po polsku na półce - a książka lepsza niż film. I kazał przeczytać.

A że postanowiłam sobie, że w 2016 przeczytam część z tego, co stoi na mojej półce, że wykradnę czas blogom i innym takim pozeraczom - postanowiłam się zmierzyć z grubym tomiskiem.

I wsiąkłam w nią na tydzień. Czytałam nachalnie, aż nie skończyłam. Pewnym minusem było to, że nie musiałam sobie już wyobrażać głównych bohaterów, wszak nie da się "odzobaczyć" obejrzanego filmu :P

Historia rzeczywiście ciekawa, godna polecenia. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale mamy dziennikarzy śledczych, hakerkę światowej klasy, szwedzki system opieki społecznej (czyt. szkielet w szwedzkiej szafie) i wątek romantyczny. Erotyczny też, o tym za chwilę.
Dwójka dziennikarzy, Dag Svensson i Mia Bergman, dociera do sensacyjnych informacji na temat rozległej siatki przemycającej nieletnie prostytutki z Europy Wschodniej do Szwecji. W aferę zamieszanych jest wiele czołowych postaci z życia publicznego. Kiedy Dag i Mia zostają brutalnie zamordowani, podejrzenia padają na Lisbeth Salander. Policaj rozpoczyna pościg. Mikael Blomkvist nie wierzy w jej winę i postanawia przeprowadzić własne śledztwo. Wkrótce odkrywa zdumiewające powiązania między morderstwem, przemytem kobiet i… samą Lisbeth. Seria dramatycznych wypadków prowokuje Salander do prywatnej zemsty. (opis ze strony www.stieglarsson.pl )
Forma książki okazała się jednak dość męcząca. Przydługie opisy zupełnie nieistotnych detali, takich jak lista zakupów w IKEI, z podaniem modelu kanapy i stolika. Dokładne wyszczególnienie rodzajów mrożonek, które Lisbeth kupowała w kiosku pod domem. Jakiej sieci kiosk to był. Normalnie lokowanie produktu pełną gębą!! Rozumiem, że czasem trzeba nakreślić klimat, żeby dało się wczuć w kontekst, ale reklamy jak w serialach...? Chwilami czułam się jakbym czytała gotowy scenariusz. "Bohater podszedł do drzwi. Zrobił krok. Potem drugi. W prawo. Potem w lewo. Potem poszukał kluczy w kieszeni. Potem włożył je do zamka. Przekręcił." Bezsensowne budowanie suspensu, bo tak naprawdę był to opis zwykłego wchodzenia do domu, a nie próba oddania sytuacji strachu, niepewności czy też gapowatości bohatera.

Ale to można przełknąć. Niektórzy twierdzą, że lepiej poczuli klimat Szwecji... no może.

Rzeczą, która mnie okropnie irytowała w książce - a w filmie jeszcze bardziej, bo wycięto wiele "zbędnej" akcji, ale zostawiono te komentarze - jest nachalna propaganda agendy LGBT i kulturowego marksizmu. Każdy dobry bohater ma "swój własny kodeks moralny" (czytaj: relatywizm moralny), oczywiście kompletnie niezgodny z tym, co w naszej cywilizacji uważa się za moralne - czyli zasady Dekalogu.  Swobodnie rozumiana zasada własności, wolny seks w każdym wydaniu, otwarte zwiazki, zdrady - przedstawiane jako coś naturalnego, wspaniałego i etycznego. Wszelkie postawy przeciwne są karykaturalnie przerysowane, tak, by czytelnik nie miał wątpliwości, że inne myślenie to jest bezdenna ignorancja. Ewentualnie zło w czystej postaci.

Akcja przeniesiona na ekran wymagała cięć w dialogach. Pozostawiono gołe "jesteś homofobem" (bo ktoś złośliwie wypowiadał się o lesbijskim półświatku) i siarczysty policzek. Aż zaśmiałam się w tym momencie.

Ale sceny lesbijskiego seksu są rozwinięte jak się patrzy. Dzisiejsza szwedzka młodzież ma na co się napatrzyć...

Wiele razy powtarza się czytelnikowi wyświechtany zwrot, o treści: "Lisbeth przecież nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet". Bo mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet są osią całej intrygi. Feministyczna agenda prima sort. Czytelnik musi się nauczyć wreszcie, że głównym powodem przemocy wobec kobiet są tradycyjne role w społeczeństwie, prawda? W filmie zwrot brzmi jeszcze idiotyczniej, bo wycięto większość kontekstu, a zostawiono te gołe hasełka.

Lisbeth jest kreowana na Superwoman, która złamie te stereotypy. Sama jedna pokona ten wstrętny patriarchat!

Nie chcę zdradzać fabuły, która - ogólnie rzecz biorąc - jest bardzo ciekawa i wciąga. Sama postać bohaterki rzeczywiście budzi wiele sympatii i zrozumienia, jak każda ofiara. A zwłaszcza ofiara bezdusznego systemu.

Ale moim zdaniem zostałą strasznie zepsuta przez styl powieści i tę propagandę.

Nie wiem czy przeczytam trzecią część, jeśli już to po szwedzku tym razem, jedynie w celu podszkolenia języka.

Ale film na pewno obejrzę, bo chcę zobaczyć ostateczne zakończenie całej historii.

Jezus z Nazaretu t. I - Benedykt XVI

Benedykt XVI zainteresował mnie w czasie czytania wywiadu z Ratzingerem w "Jednostkach Specjalnych". Zaczęłam czytać inne jego teksty i ... oniemiałam. Jak jasno i prosto myśli. Jaki jest pełen pokory. Jak wielką wiedzę i mądrość posiadł.

Pamiętam dzień ogłaszania jego abdykacji (można tak powiedzieć?). Byłam wtedy na kurcie w Holandii. Wychodzimy na przerwę na kawę a tu wszystkie ekrany w sali nadają CNN Breaking News. Musiałam iść do toalety, bo dosłownie, rozpłakałam się.

Zaczęłam wtedy czytać "Jezusa z Nazaretu", które Józef Ratzinger uznał za dzieło swego życia. Kompendium jego spojrzenia na osobę Jezusa. Pisane z perspektywy znawcy judaizmu oraz teologa. Czego więcej chcieć?

Ratzinger przedstawia "Jezusa historycznego" tak dokładnie jak to możliwe z dzisiejszej perspektywy. Zanurzonego w biblijny judaizm i realia epoki - Jezus to Żyd i musimy nauczyć się patrzeć na to, co się z Nim stało z tej perspektywy. W trakcie lektury autor będzie powoływał się na innych teologów i badaczy, na mnie wielkie wrażenie zrobiła analiza dzieła Jacoba Neusnera "Rabin rozmawia z Jezusem". Papież dociera tam, gdzie droga rabina się kończy. Rabin nie wytrzymuje stwierdzenia Jezusa, że jest Bogiem.

Opowieść rozpoczyna się chrztem Jezusa w Jordanie. Czym był chrzest w misji Jezusa i jak powinniśmy go interpretować. Ukazany zostaje zrąbek tajemnicy Boga Trójjedynego a także bardzo głębokie powiązania z przeszłością i przyszłością, aż do Zmartwychwstania.

Dalej przychodzi kolej na interpretację kuszenia Chrystusa na pustyni. Ta analiza jest porywająca. Czytałam ją kilka razy a w końcu zaczęłam sobie robić notatki. Bo to kwintesencja całego kuszenia, na jakie my jesteśmy narażeni! Perfidia szatana jest obnażona: "Do istoty pokusy należy jej aspekt moralny: nie ciągnie nas ona bezpośrednio do złego, to byłoby zbyt ptoste. Pokisa stwarza wrażenie ukazywania czegoś lepszego: porzucić wreszcie iluzję i zabrac się z całą energią do ulepszania świata. (...) realne jest to, co namacalne: władza i chleb; natomiast rzeczy Boże ukazują się jako nierzeczywiste, jako świat drugoplanowy, niepotrzebny właściwie".

Sednem dialogu jest drwina i prowokacja... "Jeżeli jesteś Synem Bożym powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem" - JEŻELI JESTEŚ...  by stać się wiarygodnym Jezus musi udowodnić kim jest - przez całą resztę jego drogi na ziemi to właśnie będzie jego zadaniem. Do dzisiaj tej właśnie postulat jest nieustannie wysuwany, nawet przez wierzących. "Jezu, udowodnij kim jesteś, dokonaj cudu".
Po drugie, to wypomnienie Bogu, że nie dość trosczy się o swój lud. Mam mu zapewnić chleb. Przecież najważniejsze jest, zeby nie być głodnym, co tam transcendencja.
Wreszcie - szatan pokazuje Jezusowi królestwa tego świata. "Czy nie takie ma być posłannictwo Mesjasza? czyż nie ma on być królem świata, który całą ziemię zjednoczy w wielkim królestwie pokoju i dobrobytu?".
Jezus jednakże wielokrotnie podkreśla, począwszy od rozmowy z szatanem - królestwo ludzi pozostaje królestwem ludzi i kto twierdzi, że może zbawić świat, podtrzymuje oszustwa szatana, jemu oddaje świat.

W tym rozdziale pojawia się wielkie pytanie, które towarzyszyć nam będzie do końca książki - co takiego właściwie dał nam Jezus? Skoro nie powszechny dobrobyt, chleb i lepszy świat?

"Odpowiedź jest prosta: Boga."

W dalszej części książki Benedykt XVI pochyla się nad błogosławieństwami. Czym jest ta "ewangelia"? Co to jest "Królestwo Boże"? Czy możliwe jest takie zasymlowanie orędzia Jezusa by nie trzeba było prowadzić misji wśród innowierców?

Potem rozważamy modlitwę "Ojcze Nasz", dalej - główne przypowieści i symbolikę Ewangelii Jana. Zaś na końcu dochodzimy do tego, co Jezus mówi o sobie. Bardzo cenny jest ten ostatni rozdział.

Nie jestem w stanie w tym poście zrobić analizy całego dzieła. Jest pełne pereł, których cytowanie zajęłoby mi kilka dni chyba. Gorąco polecam tym, którzy naprawdę chcą poznać Jezusa.

Ksiądz Piotr przy chrzcie mojego synka powiedział, że gwiazda betlejemska jest dla nas symbolem szukania Boga. Ta gwiazdą jest dla nas Biblia, to ona ma nas wieść do stajenki, czyli rozpoznania Boga Wcielonego.

Słowo Boże nie jest dla nas łatwe. Nigdy nie wierzyłam w protestanckie "sola scriptura", a takie lektury jak ta wyraźnie pokazują, że współczesny śmiertelnik nie jest w stanie zrozumieć tego, co ono mówi. Józef Ratzinger to jedna z tych osób, z których pomocy warto skorzystać. Jego język jest przystępny, a  świadectwo wiary poruszające. Prywatnie jestem pewna, ze zostanie kiedyś ogłoszony doktorem Kościoła.

A od siebie mogę dodać tylko to, że lektura tej książki obnażyła mi samej moją słabą znajomość Jezusa i Ewangelii. Pomimo wielu lat studiowania Nowego Testamentu, wysłuchania tysięcy kazań na temat Dobrej Nowiny i udziału w sporej liczbie rekolekcji...



Ulissess z Bagdadu - Eric-Emmanuel Schmitt

Pochłonęłam książkę w trzech sesjach (dziękuję, Gosiu!). Lekko napisana, pełna akcji... i bolesnych refleksji o kondycji dzisiejszego świata. Powieść dla każdego emigranta. I każdego mieszkańca "zachodniego" bogatego świata.

Historia zaczyna się w Bagdadzie czasów Saddama Hussaina, gdzie życie przypomina to nasze z czasów głębokiej stalinowskiej komuny. Listy książek zakazanych, kult Przywódcy Narodu - i to muzułmańskiego! - pranie mózgów całemu społeczeństwu. I ciemiężenie terrorem. Tak po prostu dla zastraszenia społęczeństwa, tak jak za Stalina. Więzienie, torturowanie i wypuszczanie (jeśli przeżył), bo lepiej zamęczyć 50 niewinnych niż daś ujść jednemu zdrajcy, co knuje zamach na Przywódcę.

Zaraz po okresie terroru Saddama nastałje okres embarga, jakie ONZ nałożyło na Irak. Teraz ludzie są ciemiężeni gospodarczo a Saddam rozgrzeszony - nie ma jedzenia i lekarstw dla ludu - wina embarga, Saddam czasem zdobędzie jedzenie - chwała Przywódcy!

Tak umęczonemu narodowi zafundowano potem wyzwolenie przez USA. Znamy z innych opowieści to amerykanskie wyzwalanie terenów okupowanych... W historii Saada rodziny miało to tragiczne konsekwencje.

Bohater opowieści - Saad Saad - to młody student prawa, którego ojciec zaszczepił w nim miłość do literatury i filozofii. Jako bibliotekarz z czasów Saddama uratował pokaźny zbiór "książek zakazanych" i stworzył sobie i rodzinie oazę wolności w komórce w ogródku. Karmił głodne umysły starożytnymi hostoriami i Agathą Christie (też zakazana!), stymulował rozwój swojego syna także poprzez własną elokwencję i kwieciste, niemal zagadkowe, wypowiedzi.
"Saad, synu, kości z mej kości, krwi z mojej krwi, gwiezdny mozole, co o tym myślisz?"

Po stracie większości rodziny - w różnych okolicznościach - oraz ukochanej kobiety, Saad podejmuje decyzję o wyjeździe z Iraku. Wydaje się to być jedynym sposobem na zarobienie jakichkolwiek pieniędzy i wspomożenie ocalałej rodziny. Ojciec filozof prowadzi syna przez jego ucieczkę z beznadziei. Doradza, stymuluje, daje reprymendy... I wiele wspaniałych refleksji-zagadek, do własnego rozwiązania. Także przez czytelnika.

Opowieść Saada pozwala poznać życie nielegalnych emigrantów, których wszyscy widzimy na ulicach naszych bogatych zachodnich miast, a których traktujemy niemal jak szczury. Zło konieczne. Nie pytamy skąd są ani czego pragną, odgradzamy się. Uświadamiamy sobie, że nasz bogaty zjednoczony świat istnieje tylko dlatego, że istnieją ludzie wykluczeni z niego. Idea "wolności, równości i braterstwa", która nam Europejczykom rzekomo przyświeca, jest sama w sobie sprzecznością - albo równość (i wtedy każdy jest traktowany tak samo), albo braterstwo (gdzie ktoś jest bratem a inny nim nie jest, z samej definicji tego słowa). Ładnie brzmi, ale nie do zastosowania... jak wiele naszych cywilizowanych sloganów.

Nie jest to opowieść sentymentalna, ale budzi wiele emocji. Wrażliwej osobie otwiera oczy na przybyszów. Uświadamia, że są ludzie i organizacje, które im szczerze pomagają, ale nie są nimi nasze rządy. Przed oczyma staje papież Franciszek odwiedzający Lampedusę i wyciągający dłoń do tych wykluczonych, on zna ten problem ze swojego kraju. Ale jednocześnie szwedzka partia SD, postulująca wydalanie imigrantów, którzy psują krew i rynek Szwecji, pragmatyczni protestanci przecież wiedzą, że grzesznik zasłużył sobie na swój los (wiem, upraszczam, ale jako żywo przypomina mi to protagonistów opowieści o Higienistach). Dla podtrzymania morale codziennie mamy tu program "Border Security", o australijskich lotniskach i wyłapywaniu ludzi, którzy chcą sie dostać do Australii z nieczystymi intencjami. Czyli pracować albo wyłudzić wizę. Przylatują tabunami, ale sprytne urzędniczki demaskują delikwentów prze kamerą. Dzielni ludzie, chronią swoją własność! och, jak szybko zapomnieli, że sami są przybyszami... Nienawidzę przesłania tego programu, tych fragmentów o deportowaniu ludzi zwłaszcza (tych co szmuglują narkotyki jakoś mi mniej żal).

Lektura powieści jest bogata na wiele sposobów. Dla mnie poruszająca była analiza przynależności do własnego kraju, narodu, języka, jak wilkie znaczenie ma samo urodzenie się po "właściwej stronie" granicy. To temat, który od dawna mnie frapuje. Kiedyś pisałam o tym tutaj.

Ulissess z Bagdadu pozwala nam, emigrantom, zastanowić się nad tym jakimi emigrantami my sami jesteśmy. Bo nie każdy nadaje się do emigracji. Czy ja się nadaję?

„Synu, są dwa rodzaje emigrantów: ci, któzy zabierają zbyt wiele bagażu, i ci, którzy wyjeżdżają bez niczego. (...) Ci, którzy zabierają zbyt wiele bagażu, sądzą, że przenosząc się, ułożą sobie życie. Tymczasem nigdy go sobie nie ułożą…Bowiem to w nich samych tkwi problem! Noszą go, ciągną za sobą, wietrzą go, ale nie rozwiązują ani nie stają z nim twarzą w twarz. Zmieniają miejsca, ale nie samych siebie. Na darmo się oddalają, i tak nigdy od siebie nie uciekną. Przegrają swoje życie tak samo, jak by to uczynili tutaj. Złymi emograntami są ci, którzy włóczą się objuczeni kilkutonową przeszłością, z rozbujanymi dylematami, z zanegowanymi pomyłkami i maskowanymi wadami. (...) a ci drudzy (...) podróżują lekko, gdyż są gotowi, giętcy, umieją się przystosować i doskonalić. Tacy wiedzą jak wykorzystać zmieniający się pejzarz. To dobrzy emigranci"

Podróż Saada jest paralelą historii Ulissesa, z tym, że Saad stał sie jego przeciwieństwem. Ulissess wracał do siebie, Saad uciekał od chaosu, którego nienawidził. Wyrzuciwszy dokumenty, by nie zostać deportowanym, zostaje Nikim. Nie chcę jednak uprzedzać wydarzeń, jest kilka nieprzewidywanych zwrotów akcji.


Byliśmy przyszłością - Jael Neeman

 
"Urodziliśmy się w roku 1960 w Jechiam, najpiękniejszym kibucu na świecie, zielono-żółto-liliowym od sosen, janowców i judaszowców, założonym w 1946 roku na wzgórzu u stóp twierdzy krzyżowców. Urodziliśmy się w grupie Narcyz. Było nas w niej szesnaścioro: ośmiu chłopców i osiem dziewcząt."
Jael Neeman opuściła kibic w wieku 20 lat i zamieszkała w Tel Awiwie. Nie wiem czy ma kontakt ze swoimi braćmi czy rodzicami. Kibucowe wychowanie znosiło więzi rodzinne, umieszczało człowieka w grupie „równych sobie” i w niej się żyło. Potem uczyło. Potem wychodziło w świat by posłużyć ojczyźnie (wojsko czy inne prace społeczne, czasem dalsza nauka) a potem miało wrócić do kibucu i dalej budować. Egalitarny świat bez własności prywatnej, bez burżuazyjnych więzi rodzinnych, które egoistycznie kształtują światopogląd dzieci, dając im nierówne szanse w przyszłym życiu, które upośledzają ambicje dzieci ambicjami ich rodziców. To był świat, który był realizacją utopii – życie w idealnej wspólnocie. Gdzie człowiek jest panem własnego losu, ujarzmia naturę i produkuje tyle, ile ma sił. We wspólnocie, oczywiście. Wspólnym wysiłkiem osiąga się wspaniałe wyniki w pracy, nikt niczego nie zazdrości, nie ma szkodliwej rywalizacji. Nie ma wypłat, nie ma hierarchii ważności, kultura jest zorganizowana i wspólnotowa. Nie ma języków narodowych (początkowo większość członków kibuców pochodziła z Europy Wschodniej i Środkowej, rodzice Jael i większość jej kibucu była Węgrami). Nie ma Boga ani religii. To świat zbudowany przez ludzi dla ludzi. Gdzie idea wspólnotowosci była przez wszystkcih wielbiona jedym głosem.

Jael pisze swoje wspomnienia w pierwszej osobie liczby mnogiej. MY. W kibucu nie było JA, było tylko MY.
 „Mówiliśmy w liczbie mnogiej. Tak się urodziliśmy i tak rośliśmy, od szpitala po wieczność. (...) Od wyjścia ze szpitala nigdy nie próbowano nas rozdzielić. Przeciwnie – łączono, zlepiano, spajano. (...) Ajednak nie o zespolenie chodziło przede wszystkim (...) zespolenie było jedynei efektem ubocznym eksperymentu z socjalizmem. (...) chodzilo o odzielenie, o uwolnienie dzieci od uciążliwego brzemienia rodziców, od ich pieszczot i pragnień narzucanych przez czułe matki, przez ambitnych ojców. (...) Chodziło o ukształtowanie nowego dziecka, z którego kiedyś wyrośnie nowy człowiek”. 
Członek kibucu. Idealny człowiek, którego najwyższą wartością jest praca dla wspólnoty.

Czytając książkę miałam bardzo mieszane uczucia. Bo to życie zawsze było kontrowersyjne nawet dla samych izraelczyków, ok 3% ludzi mieszkało w kibucach. Ale sama idea wydaje się być wspaniała. Równość. Niby nie jednakowość, ale równe szanse. Z drugiej strony programy wszystkich kibuców były jednakowe. O tych samych godzinach się karmiło dzieci. Dzieci nosiły takie same ubrania, takie same fryzury. Śpiewało się te same piosenki i opowiadało te same historie. Czyli jednak identyczność... Dla zrównania szans między płciami kobiety oddawały nowonarodzone dzieci do domów dzieci, widując je od tego momentu kilka godzin dziennie. Po to, by mogły oddawać się pracy, tak samo jak mężczyźni. Historia kibuców pokazała, że działo to w jedną stronę – kobiety harowały w polu i rodziły dzieci, często miały też służby w domach dzieci, doglądając całej gromaby nie swoich dzieci. Mężczyźni natomiast niechętnie poświęcali czas dzieciom, woleli inne służby. Budowali nowatorskie maszyny do znierania tytoniu czy bananów.

Wyczytałam gdzie indziej, że w systemie kibucowym zadbano nawet o nowy system słownictwa. Równościowe, optymistyczne, no czysty socjalizm. Hebrajskie słowo „mąż”, które w tłumaczeniu dosłownym oznacza „właściciel” zamieniono na słowo, tłumaczone na „mój mężczyzna”. Za dużo tego było, zaczęło się walić pod własnym ciężarem. Dzieci urodzone w tych rodzinach i wychowane w domach dzieci, gdy wyrosły albo odchodziły z kibucu albo zmieniały model „systemu”. Ich mąż był znowu mężem, nie mężczyzną, i nie chciały oddać dzieci do domu dzieci... eksperyment życia w czystym socjalizmie poległ z kretesem.

A jednocześnie czytając wspomnienia Jael, pełne nostalgii i tęsknoty za dzieciństwem wolnym od świata rodziców i wypełnionym zabawą z rówieśnikami, serce sie rwało do życia w takiej wspólnocie. Przypominały się bowiem harcerskie czasy, kiedy przez trzy tygodnie w roku budowaliśmy swój kibuc nad jakimś jeziorem. Własnymi rękami. Wspólnie. W pojedynkę nic się nie dało zrobić. Nie byliśmy Olą, Kasią czy Magdą tylko wachtą albo zastępem. To była nasza tożsamość. Poranne apele, dyscyplina, mundury. Bogaty czy biedny tak samo się wyglądało. Życie w rytmie natury i na jej łonie, karczowanie sobie miejsca dla siebie, tak jak w kibucach. Dzieci słońca.

Ale jednak po trzech tygodniach wracało się do domu. Harcerzem miało się być całym życiem, nie tylko w wymiarze fizycznym, nie tylko trzy tygodnie żyjąc pod kloszem w idealnej wspólnocie. Wręcz przeciwnie. Harcerz służy Bogu i Polsce. Nie swojej drużynie, nie żadnemu systemowi czy ideologii. Sam ruch nie był nigdy celem. Każdy ma w nim odkryć swoje własne talenty i je rozwijać, stąd bardzo szeroki system „sprawności”. Ale najważniejsze jest to, żeby umieć nimi żyć w prawdziwym życiu. W szeroko pojętej wspólnocie, w służbie Najwyższego Dobra. Przed którym każdy jest jedynym i niepowtarzalnym JA.

Z opowieści Jael jasno widać, że wychowanek kibucu miał świadomość tego, że to nie było prawdziwe życie. „Szklarnia”, gdzie rośli i byli przycinani, ale nie potrafili sami żyć nim. Czuli się winni tego, że nie potrafią budować tej wspólnej wizji. Choroba sumienia, jak to nazywa Jael. W końcu odeszli. Zdezerterowali. Zawiedli tych, którzy pokładali w nich nadzieje. Bo oni wszak byli przyszłością.
„Piękno naszego kibucu było niepojęte. Nie sposób było do niego przywyknąć. Czuliśmy, że nie zasługujemy ani na nie, ani na system. Któż mógłby powiedzieć „nie” próbie stworzenia lepszego świata, opartego na róności i sprawiedliwości?”
Książka Jael Neeman Nnie jest jednak próbą rozliczenia z tą przeszłością. Nikogo nie obwinia o nic, w zasadzie jakby nie wiedziała nawet co tam się właściwie stało. To snucie wspomnień, z których przebija tragizm tej wspólnoty i jej wychowanków, pełzający od czasu życia w domach dzieci, kiedy to kilkuletnie dzieci dalej ssą kciuka i wymyślają razem sposoby jak przestać. Jedna z recenzji nazwała Neeman "mistrzynią niedopowiedzień" i miała rację - nic nie jest nazwane dosadnie, Jael po prostu maluje obraz swojej młodości. Niewinnie opowiadając rzeczy, które nam mieszczuchom jeżą włosy na głowie.

Warto przeczytać, bo cały ten projekt to fenomen. A dodatkowo sposób opisywania świata kibucu przenosi nas w sam jego środek - czujemy zapach bananów, tytoniu i ludzkiego potu, słyszymy socjalistyczne piosenki śpiewane z przejęciem przez dzieci oraz czujemy na sobie gorące izraelskie słońce. 

Dzisiaj ruch kibucowy w dalszym ciagu istnieje. Ok 100000 ludzi jest w niego dalej zaangażowanych, ale formuła jest supelnie inna. Dopuszczono częściową własność prywatną. Otrzymuje się wynagrodzenia. Istnieją kibuce religijne. I dalej organizuje się programy, pozwalające wolontariuszom przyjechać na kilka(naście) miesięcy i żyć życiem kibucu. Może kiedyś się skuszę :)

Najwyraźniej nie dało się zabić JA człowieka. Najlepszymi ideami i najbardziej agresywną propagandą. Sam Marks ponoć mówił o tych socjalistycznych ideach w taki sposób (parafrazując) - mam nadzieję, że przyjdą takie dni, kiedy ten projekt idealnego społeczeństwa sie spełni, ale mam nadzieję, że tego nie dożyję.


***

- ciekawy artykuł z hebrajskiej prasy tu
- inna recenzja tu